niedziela, 29 grudnia 2013

ROZDZIAŁ V

Powinnaś śpiewać. Masz fajną chrypę, gdy myślisz, że nikt Cię nie słyszy. Ja słyszałem. Czasami. Często. Teraz wcale. Wyobrażam sobie twój głos w piosence Grega Laswella. Jakiejkolwiek. Uwielbiasz go. Albo uwielbiałaś. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego. Jego piosenki były mdłe, nijakie. . A jednak włączam je uparcie i słucham. Bo jakoś tak przypominają mi, że istniałaś wbrew wszystkiemu. I byłaś ostoją. Taką latarnią morską, od której biło jasne światło. Bo zawsze promieniałaś, można było powierzyć Ci największe nawet sekrety. Milczałaś wtedy jak grób. Zawsze witałaś strudzonych wędrowców, którzy zmęczeni i przemoknięci do suchej nitki, lecieli do Ciebie jak ćmy. Byli Tobą zaślepieni. Oczarowani. Bo byłaś wyjątkowa. Jesteś. Nie oceniałaś ludzi po tym, co sobą prezentowali przy pierwszym spotkaniu. Gdyby tak było, pewnie nigdy byśmy się nie poznali tak dobrze, jak znamy się teraz. Znaliśmy. Teraz Cię nie ma. Znalazłaś sobie inną przystań, przeniosłaś swoje życie. Sama powiedziałaś, że potrzebujesz zmian. Potrzebowałaś. Dusiłaś się w ogromie tej wolnej przestrzeni. Nie byłaś stąd. Często to powtarzałaś. A jednak myślę, że byłaś. Wciąż jesteś. Są miejsca na tym świecie, które masz w myślach i sercu do końca życia. Wiem, że to miasto było dla Ciebie takim miejscem. Nie widziałem, gdy wyjeżdżałaś, ale jestem pewien, że miałaś wtedy łzy w oczach i bałaś się, że nie zdążysz tu wrócić przed śmiercią. Zawsze tego się bałaś. Wiedziałem o tym. Wiem nadal. Nie pozwoliłaś mi do siebie pisać. Łamię zasady. Znowu. Nie widziałem Cię od roku. Czy to nie odpowiedni moment na zakończenie tej dziecinady? Dorośli ludzie nie bawią się w tej sposób, Lili. Ale mam wrażenie, że ty nigdy nie dorośniesz. To w Tobie... lubiłem. Lubiłem i lubię nadal. Bo byłaś jesteś pełna sprzeczności. Ale innej Ciebie nie chciałem znać. Nie było innej wersji Ciebie.

K.
***
Błędy kosztują. Nie da się ukryć ani stłamsić tego specyficznego faktu. Odkrywasz, że żadne wyimaginowane supermoce Małgosi nie zdołały przenieść Cię w czasie ani przestrzeni. Bo magia nie istnieje. To dobre wytłumaczenie- dla Ciebie. Małgosia wierzy w magię osób i rzeczy całym swoim małym serduszkiem. Śpi rozwalona na całym twoim łóżku, które i bez tego jest niewielkich rozmiarów. Takie łóżko polowe. Składane, byle jakie, tymczasowe. A jednak śpisz już na nim rok i nieprędko coś się w tej kwestii zmieni. Małgosia śpi na nim, chociaż sama ma dwa razy większe i sto razy wygodniejsze. Śpi tu dlatego, że po roku to łóżko nadal jest dla niej nowością, a starsza siostra niespodziewanym, ale najbardziej oczekiwanym gościem w tym mieszkaniu.
- Jest 6:00 – mruczysz, usiłując usiąść na łóżku mimo tego, że jesteś przywalona połową czteroletniego dziecka, udającego, że śpi jak zabite. Małgosia uśmiecha się przekornie, gdy potrząsasz jej ramieniem, próbując obudzić – Do przedszkola, leniu.
Marudzi, kładąc się w miejsce, z którego dopiero ją podniosłaś. Tyle w tym zacięcia, że machasz na nią ręką i wyślizgujesz się z pościeli.
- Nie trzeba było oglądać filmów do późna – rzucasz na koniec i wychodzisz z pokoiku. W myślach odliczasz tylko do momentu, kiedy dobiegną stamtąd tłumione trzaski, a Gosia będzie kicać jak wariat po łóżku w tę i z powrotem. Tak się w końcu dzieje. Od kilku miesięcy dzieje się dokładnie to samo – mała oswoiła się z nowym człowiekiem w domu, ty odnalazłaś się we Wrocławiu. Rutyna Cię męczy. Nie żebyś była osobą nieustannie potrzebującą rozrywek, ale kiedy poprzedni i następny dzień są identyczne, tylko Małgosia trzyma Cię przy jako takiej normalności. 
Małą odprowadzasz do przedszkola, sama wpadasz do biura, w którym pracuje mama. Podrzucasz śniadanie, robisz sobie kawę w biurowym korytarzu, wychodzisz na autobus o 7:45 i jedziesz do swojej pracy. Pracujesz do 15:05, ze swojej pracy jedziesz do pracy Gabriela, który przekazuje Ci zakupy. Odbierasz Gosię od cioci, która odebrała ją z przedszkola, jedziesz do domu, robisz obiadokolację, mama wraca z konferencji, od razu idzie spać, bo o 20 znowu zaczyna swoją zmianę. Gabriel o 19:30 mija się z mamą w drzwiach, przez jakiś czas bawi się z Małgosią, potem zaszywa się w sypialni i nie widzisz go do następnego dnia o 15:05. Zastanawiasz się, jak oni żyli bez Ciebie.
- A czemu nie schowasz tej torby? – pytanie dobiega znad gry planszowej, a oczy Gosi skierowane są na nie do końca rozpakowaną torbę, stojącą w kącie pokoiku od roku. Nigdy nie miałaś w zwyczaju zawracania sobie głowy sprawami tak przyziemnymi. Szczególnie gdy dziwnym trafem wiązały się one z bolesną przeszłością.
- Może będę musiała wyjechać – uśmiechasz się, trochę prowokując uczucia Małgosi.
- Zostajesz na zawsze! – przechodzi na czworaka po planszy, rozrzucając pionki i przylega do Ciebie, zarzucając Ci małe rączki na szyję. Wierzysz jej w tym i każdym następnym momencie. Teraz nie potrafiłabyś ich opuścić, nawet ceną własnego szczęścia. Wreszcie czujesz, że masz prawdziwy dom, który nie jest wyłącznie budynkiem, ale jednocześnie rodziną. Bo nie zawsze tak było.

***
- Wcale bym się nie obraził, gdybyś łaskawie zerwał swoje cztery litery z łóżka. Naprawdę.
- Daj spokój. Jest brzydka pogoda.
- Odkąd znowu tu mieszkasz nie możesz się ani trochę ogarnąć. WSTAŃ i idziemy.
- A tak właściwie, to gdzie my idziemy, co?
- Idziemy z chłopakami połazić po górach. Planujemy to od miesiąca, ale ty oczywiście urwałeś się z choinki i nie wiesz o co chodzi, bo po co?
- Przest...
- Po co gdziekolwiek iść, kiedy nie ma takiego obowiązku? Lepiej siedzieć i rozpamiętywać. Jakbyś nie MUSIAŁ to by Cię nikt na zawodach nie widział. Chodzisz, bo musisz. Żyjesz, bo musisz. Ćwiczysz, bo musisz. Ale tego co nie musisz, to nie robisz, bo po co?!
- Nie nakręcaj się tak, Jezu. Pójdę.
- Jak masz z łaski iść to lepiej nie idź. Gnij w domu i wzdychaj. 
- Pójdę, bo chcę!
- Filozof pieprzony – rozbrzmiewa, chociaż jest dodane półgłosem.

***
I tak to wygląda, tak się układa, myślałam, żeby połączyć ten rozdział z kolejnym, bo ten niestety wygląda mizernie, ale zakładając, że następny rozdział ma co innego na myśli, to by nie miało najmniejszego sensu.
Z ostatniej chwili wiadomość- wczoraj ruszyłam coś nowego i bardzo prawdopodobne, że zaraz po epilogu tego opowiadania, wystartuję z kolejnym♥

Szczęśliwego Nowego Roku!
Dużo weny, uśmiechu, szczęścia, zdrowia i spełniania marzeń♥

I niech nam ładnie skaczą.

sobota, 21 grudnia 2013

ROZDZIAŁ IV

Ukłoń się
Ponieważ grałaś ze swoim sercem
I nie spiesz się
Pracując nad resztą
Greg Laswell~ Take a bow (tłum.)

Małgosi strasznie się nudzi. Jak zawsze, gdy mama weźmie zbyt dużo zleceń. Gosia ma 3 latka i nie jest twoją prawdziwą siostrą. Nie mówisz tak o niej. Ma innego ojca. Zupełnie innego niż ten twój. Może dlatego ją odrzucasz mimo, że kochasz i chciałabyś chronić. Jej ojciec jest aniołem, naprawdę. Nawet na imię mu Gabriel. I wyjechał do Niemiec tydzień temu, by wrócić już jutro. Gosia turla się po dywanie oglądając beznadziejnie chorą kreskówkę, chrupiąc ciasteczka z czekoladą, a okruszki wgniatając swoim ciężarem w dywan. Gdy psychodeliczna kreskówka zmierza ku końcowi, a trzy oczojebne, brzydkie karaluchy znów dają radę wykiwać karykaturę kota, Małgosia podnosi się z dywanu i zaczyna skakać po pokoju, przy okazji śpiewając kreskówkową piosenkę, której słowa zniekształca (ponieważ jest po angielsku). Zauważasz jak czekoladowe elementy ciasteczek wsiąkają w dywan pod jej bucikami. 
- Pięknie – mruczysz i łapiesz ją wpół. Zaczyna wrzeszczeć na cały regulator i trudno Ci powiedzieć czy to z radości czy z niezadowolenia, ale po chwili łapiesz, że to gra, zwyczajna zabawa, w której bronią jest krzyk. Również zaczynasz krzyczeć. To pomaga się wyładować, ostudzić zapał, ugasić emocje i... znaleźć kontakt z Małą. Przez dwa zupełnie różne krzyki przebija się również trzeci, wzbogacony stłumionym hukiem. To sąsiad z dołu tłucze w swój sufit a waszą podłogę kijem od szczotki. 
Domofon. Krótkie, stanowcze ‘to ja’. Otwierasz drzwi. Po chwili pojawia się Milena. Nie widziałaś jej od miesięcy. Mieszkając w USA nie mogła sobie pozwolić na zbyt częste odwiedziny, to fakt.
- Jak ty wyglądasz! – okrzyk ten niesie się wśród skromnych czterech ścian twojego ‘rodzinnego’ mieszkanka. Gosia wypełza na korytarz, łypiąc na intruza, który śmiał się drzeć w jej własnym domu. Żadna w sumie nowość. A jak wyglądasz? Jakbyś głodowała przez miesiąc zamknięta w lochach. To samo mówią oczy Mileny. Rzuca ci się na szyję, ściska, zagaduje i parska śmiechem. Stoisz jak posąg. Ręce zwisają ci swobodnie, nie potrafisz wykonać żadnego ruchu. Uśmiechasz się mimowolnie, ale uśmiech nie sięga oczu. Proponujesz herbatę albo kawę. Milena zapoznaje się z Gosią. Siadasz na dywanie niedaleko nich. Patrzysz jak układają domek z drewnianych kostek, które mają wyryte literki na ściankach.
Wciągnięta w wir rozmowy wyłapujesz zaniepokojone spojrzenia Mileny, które ta rzuca w twoją stronę od czasu do czasu. Boi się, jak zareagujesz na jego imię. Długo wracałaś do normalności po przeprowadzce. Tak naprawdę nikt nie zdołał pojąć ciężaru, jakim świat Cię obarczył. Nikt też nie rozumiał twojego szaleństwa, twoich problemów z psychiką, tego, że nie spałaś całymi nocami, ponieważ gdy zamknęłaś oczy choć na chwilę, wracało wszystko, przed czym usiłowałaś się bronić. Wspomnienia. I dały Ci spokój teraz, w czwarty miesiąc od ucieczki. Bo teraz tylko tak potrafisz liczyć czas. Skrzywdził Cię. Złamał. Doprowadził na skraj obłąkania. A ty postąpiłaś z nim jak z każdym, kto kiedykolwiek spróbował Cię zranić.
- Jak z twoim zdrowiem? – pyta Milena, gdy wkładasz całe serce w ułożenie pościeli na materacu, nadmuchanym wspólnymi siłami, chociaż bardzo trzęsą Ci się ręce.
- Nie wiem – odpowiadasz, podnosząc zlękniony wzrok i kierując go w stronę okna – Czuję się lepiej. Myślę, że niedługo wszystko będzie dobrze.
- Grzesiek...
- Wiem. Dzwonił do mnie, ale nie odbierałam. Wiem, że często bywa u Anieli. Wiem, że się martwi. Nie tylko o mnie, ale przede wszystkim...
- Powiedz mi, co tam się stało... Jeśli możesz – patrzysz na nią nieprzytomnie z zamiarem opowiedzenia historii, która tak Cię zniszczyła, ale nagle wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Robi Ci się słabo, słaniając się na nogach pędzisz do łazienki. Słyszysz krzyki z przedpokoju. To nerwy. Wiesz, że nerwy. Ale poddajesz im się, tak jak poddawałaś się zawsze.


Ten pokój nie będzie otwarty, gdy wrócą Twoi bracia lub siostry
Więc weź swoją kurtkę i rusz się, mam nadzieję że znalazłeś swoich przyjaciół
Czas zamykać
Każdy nowy początek powstaje z jakiegoś zakończenia 
Semisonic~Closing Time (tłum.)

Chciałabyś zmienić swoje życie. Nie wiesz tylko, w jaki sposób. Tkwisz zamknięta w czterech ścianach, bojąc się cierpienia czyhającego na zewnątrz. Desperacko pragniesz wolności, ale wolność Cię obezwładnia. Żyjesz, bo boisz się śmierci. Bo nie chcesz zawieść tych, którzy poświęcili swój czas na doprowadzenie cię do stanu jako takiej używalności. 
Milena zostaje we Wrocławiu przez trzy kolejne dni. Nie porusza drażliwego tematu, zaczyna rozumieć jak bardzo zniszczona jesteś i lituje się nad Tobą, czego wprost nienawidzisz. Próbuje zastąpić Cię w każdej czynności i zastanawiasz się, czy gdybyś poprosiła ją o oddychanie za Ciebie, usiłowałaby spełnić i tę prośbę. Nie jesteś wobec niej oschła czy zimna. Masz co prawda przestoje w logicznym myśleniu i zaniki pamięci krótkotrwałej. Czasami chcesz słuchać tego, co ona mówi, ale twój mózg nie wykonuje polecenia, skupiając się na czymś zupełnie innym. To bywa irytujące, widzisz to w jej oczach. Ale sprawia też, że Milena coraz bardziej Ci współczuje.
- Lili, czy rodzice nie boją się zostawiać Cię samej w domu? Tylko z Małgosią? –pyta ostatniego dnia.
- Nie mam rodziców – odpowiadasz szybko – Mam mamę.
- Gabriel...
- Gabriel jest dobrym facetem, ale nie o...
- Stara się
- Ja też się staram. I proszę, żebyś nie mówiła mi jak żyć.
- Potrzebujesz pomocy – te słowa bolą, są wypowiedziane w nieodpowiednim momencie, przez nieodpowiednią osobę – specjalistycznej pomocy, bo sama nie dajesz sobie rady z życiem.
- Zastanawiam się, która z nas lepiej panuje nad swoim życiem. Ja przynajmniej nie uciekam na drugi koniec świata, kiedy coś nie pójdzie po mojej myśli. I nie wracam, kiedy ktoś niegdyś mi bliski ma problemy, myśląc, że tak zatuszuje się własne słabości, bo na nieszczęściu takiej jak ja, można skorzystać. Może oni wszyscy zapomną, ale nie ja.
- Potrzebujesz lekarza, Lili – brnie w to dalej, udając, że twoje słowa nie ranią wcale.
- Potrzebuję czasu. Czas jest najlepszym lekarzem. A ty potrzebujesz odwagi, żeby wrócić i nie zasłaniać się moimi problemami. To Ci nic nie da. Moje problemy się skończą, a wtedy ponownie uciekniesz, w obawie, że wszystkie oczy zwrócą się ku Tobie.
- Lili...
- Jesteś tchórzem. Moi przyjaciele nie mogą być tchórzami.
- Zdrowiej, Lili – całuje twój policzek, odwraca się na pięcie i odchodzi. A wtedy pierwszy raz od czterech miesięcy wychodzisz przez próg klatki schodowej, pozwalając, żeby rześkie tego dnia powietrze potargało Ci włosy. Żeby wytykać coś innym, musisz udowodnić, że sama nie jesteś tchórzem.
Tego pięknego dnia, po powrocie z pracy nie zastają Cię w domu. Słyszysz potem od Gabriela, że mama omal nie oszalała ze strachu. Wracasz do domu przemarznięta, z wilgotnymi włosami, bo po drodze złapał Cię deszcz i... uśmiechnięta. Nie potrafią wyciągnąć z Ciebie powodu tego uśmiechu. Omal nie pozbawiają Cię oddechu w grupowym uścisku. Może nie jesteś do tego jakoś szczególnie przekonana, na pewno nie w tamtej chwili, ale już wiesz, że masz wymarzoną rodzinę. Od tamtej pory Gabriel jest tak jakby jej oficjalnym członkiem. Nie pytają nawet dlaczego wyszłaś z domu, dlaczego to zrobiłaś i po co. A może pytają, tylko te pytania ignorujesz i odrzucasz, sama nie znając na nie odpowiedzi? 
Tej samej nocy znów nie śpisz, ale z zupełnie innego powodu. Mniesz w dłoniach niebanalną kartkę i uśmiechając się do niej bezwiednie, zaczynasz nowy rozdział w swoim życiu.

***
Wesołych, rodzinnych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia♥
Zdrowia, weny i szczęścia!

*i żeby nam tak chłopcy na Igrzyskach (i nie tylko na Igrzyskach) skakali jak dziś*
Pozdrawiam☺

niedziela, 8 grudnia 2013

ROZDZIAŁ III

Nie bój się
Swoich myśli.
Powinieneś stawić opór,
Trwać w tym, w co wierzysz.
I dzisiejszej nocy możemy szczerze powiedzieć,
Że razem jesteśmy niezwyciężeni.

Muse~ Invincible (tłum.)

Rodzina, która przyjechała na zaręczyny, spędziła całą noc w szpitalu w Krakowie. Ty spędziłaś tam trzy tygodnie, przez który to czas na zmianę trułaś się wszystkim, co było pod ręką i rzygałaś tym, czego się nałykałaś. Krzyśka nie chciałaś widzieć. Dopiero w tamtej chwili potrafiłaś tak bardzo szanować swoją matkę za to, co znosiła przez długie lata i za to, co zrobiła, żeby Cię przed tym uchronić. To było jednak zbyt mało. Zrobiłaś dwa zamachy na swoje życie. Każdy z nich odcisnął piętno na twojej psychice, żaden na ciele. Nie mogłaś żyć ze świadomością, że gdyby nie te prochy, które kradłaś innym pacjentom, pewnie byłabyś w ciąży ze swoim ojcem. Jedyny moment, kiedy straciłaś kontrolę i wyrzekłaś się wpajanych od dzieciństwa zasad moralnych. Przez miesiąc nie spałaś wcale. Przez miesiąc i kilka dni, kiedy w końcu Cię uśpili. Właściwie sama się uśpiłaś. I od tamtej pory usypiałaś się regularnie. 
Z Krzyśkiem zerwałaś, gdy tylko odzyskałaś mowę. Policja zabrała głos w twojej sprawie, nieco naginając prawdę i unikając raczej tematu gwałtu. Byłaś im za to w jakiś niepojęty sposób wdzięczna. Od tamtej pory zapomniałaś co to zaufanie i bezpieczeństwo. A potem było gorzej.
Zabrali Cię do Wrocławia. Wydzielali leki, pilnowali dzień i noc, a ty wciąż wariowałaś. Był czas, kiedy nie mówiłaś zupełnie nic, był też czas, kiedy bez przerwy coś krzyczałaś. Bali się o Ciebie. Jeżeli przyszłość miała tak wyglądać, na pewno żałowali, że nie zostałaś w szpitalu.  
- Męczy się z nami – to był szept Gabriela, przekonywał mamę do odstawienia Cię do szpitala. Myśleli, że ich nie słyszysz, gdy szeptali w kuchni za zamkniętymi drzwiami. Słyszałaś doskonale każdy szmer, najmniejszy szelest. 
- To moje dziecko – mama wtedy łkała i chciałaś wstać, żeby ją pocieszyć, ale nie miałaś siły. Spróbowałaś się nawet dźwignąć, ale opadłaś z powrotem na łóżko. Przez to ominęła Cię najciekawsza część rozmowy. Gdy znowu zdążyłaś się wsłuchać, Gabriel kończył mówić:
-... i ja to rozumiem. Jeżeli mówisz, że damy radę, to damy. Niezależnie od tego, co się wydarzy. W końcu jesteśmy rodziną – ale nie byliście. Wtedy, ani przez następne miesiące, chociaż oni zachowywali się jak rodzina, ty do tej rodziny nie należałaś. Miałaś obrzydliwego ojca i matkę, która ułożyła sobie życie z innym facetem. Chciałaś zapomnieć. Chciałaś targnąć się na własne życie trzeci raz, bo do trzech razy sztuka, ale nie potrafiłaś o tym nawet pomyśleć.
- A ciemu płacieś? – zza brzegu łóżka wyjrzały duże, wyłupiaste, brązowe oczy odważnie lustrujące twoją twarz i całą sylwetkę. Pękła jakaś bariera, nie potrafiłaś określić jaka – Ciemu płacieś?


Obserwując czyjeś nieszczęścia, 
ot tak bezinteresownie.
Można dostrzec, jak milion bezdomnych ludzi,
moknie w deszczu.

Możesz o tym wyczytać,
oburzyć się.
albo zmienić kanał,
przerzucić stronę.

To czyjś problem,
Nie twój, nie!
Możesz spróbować zapomnieć.
Zamknij oczy...

Matt Pokora~ Through the eyes  (tłum.)

Desperacja popycha Cię do przodu. Z trudem łapiesz hausty powietrza. Wizja strachu przeraża Cię bardziej niż sam strach skumulowany w kącie twojej głowy. Serce pompuje krew z niewyobrażalną siłą. Zasługujesz na to wszystko. Na ten ból głowy, który sprawia, że nie potrafisz otworzyć oczu i nogi uginają się przy każdym kroku. Właściwie nie wiesz, dlaczego to robisz, może dlatego, że nie możesz wytrzymać tej przytłaczającej samotności, świadomości, że nie dajesz sobie już rady i nie panujesz na swoim życiem. W takiej sytuacji nigdy jeszcze nie byłaś. 
Dajesz sobie moment na wyciszenie. Klękasz na brązowych płytkach w plamki, zarówno kolana, jak i skarpetki zanurzając w kilku milimetrach lodowatej, deszczowej wody. Dociera do Ciebie jeden jedyny bodziec zewnętrzny- wilgotne od zacinającego deszczu ubranie, wystawione na działanie wiatru sprawia, że jest Ci zimno. A może to zimno promieniuje z twojego serca? Tego nie wiesz. Nie myślisz o tym. Delektujesz się myślą, że serce uspokaja powoli swój rytm. Jedyna dobra nowina dzisiejszego dnia. Nie ma nic gorszego niż bezsilność, ale niesamowitą sprawą okazuje się świadomość, że na tym mokrym balkonie wcale nie jesteś bezsilna i zaczynasz widzieć coś, co da Ci kiedyś siłę żeby wstać i iść. Echem niesie się słaby pomruk burzy zmierzającej na południe. Grymas podobny do uśmiechu wykrzywia twoją twarz. Niesamowite jak długo potrafiłaś ukryć swój lęk. 
Spoglądasz w dół. Pod balkonem kłębi się tłum różnobarwnych parasoli. Odzyskujesz kontrolę, wstajesz drżąc i opierasz się o srebrną balustradę balkonową. Wyglądasz jakbyś postradała rozum. W kieszeni wibruje Ci telefon. Nie odbierasz go. Rozkoszujesz się zapachem deszczu, przed którym ludzie umykają, kryjąc się w byle zaułkach. Gubisz się we własnych myślach, raz wracając do niego, innym razem przecząc przeszłości. 
- To nie koniec – mówisz sobie, gdy za drzwiami balkonowymi miga mała sylwetka Małgosi. Spoglądasz jeszcze raz w dół, gdzie spacerują już tylko dwa parasole. Woda cieknie z kosmyków twoich włosów. Przecierasz twarz mokrą dłonią, puszczasz balustradę i wracasz do środka. Nie dasz się stłamsić. Nie możesz zostać pokonana przez wytwory własnej wyobraźni. Zbyt wiele sił straciłaś w walce z wiatrakami, w zależności, gdzie nic nie mogło pójść dobrze. Wiara doprowadziła Cię na skraj szaleństwa. Wracasz.

***
Czy mógłby wygrać Polak? Proszę!
*EDIT: Jeżeli ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach, proszę o pozostawienie pod tym postem jakichś namiarów na siebie♥
Pozdrawiam!

niedziela, 1 grudnia 2013

ROZDZIAŁ II

"Och wszystko co wiem, to to że nie ma powodu by uciekać
Ponieważ każdy ma tutaj kogoś na kim może polegać"

Coldplay – Don’t panic (tłum.)

Gdy miałaś 5 lat, mama spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, zabrała Cię do samochodu zaparkowanego specjalnie pod marketem zamiast w garażu i po raz ostatni weszła do mieszkania, gdzie spał ojciec. Tego dnia, jak każdego innego, który nazywałaś dniem normalnym, ojciec wrócił pijany z zamiarem wyładowania złości na Tobie bądź na mamie. Trwało to od dawna, właściwie od zawsze, a fakt ten potęgowany był trudnościami w pracy ojca. Nasilanie się tej agresji i kierowanie jej w waszą stronę zdecydowało o niemalże natychmiastowej reakcji mamy. Czas naglił. Wróciła z mieszkania po 10 minutach, ciągnąc ostatnią walizkę. Była prawie północ, gdy ruszyłyście w kierunku, którego nie znałaś, a który miał przynieść długo oczekiwane w waszym życiu, zmiany. 
O Toruniu zapomniałyście bardzo szybko. Mama nie chciała pamiętać, ty nie byłaś w stanie. Radio włączone po wyjeździe z miasta, zagłuszało wyrzuty sumienia i wszelkie wątpliwości. Tak było dobrze. Obrany kierunek – Wrocław – zmuszał jednak do myślenia. Tata was nie szukał, początkowo. Pozbył się rodziny właściwie nie interweniując. Dopiero po jakimś czasie chciał odzyskać dziecko, powołując się na prawa rodzicielskie. Mama wygrała sprawę i pierwszy raz nie było wam wstyd, że ściany w waszym bloku miały oczy i uszy, a gdy działo się szczególnie źle, dzwoniły na policję. 
Kwatera we Wrocławiu okazała się niewystarczająca. Wszystko działo się bardzo szybko, przeplatane było przy okazji ekscesami z ojcem, który wytaczał kolejne procesy, ubiegając się o prawo do widywania dziecka. Istniało niebezpieczeństwo pojawienia się tego człowieka w drzwiach mieszkania. Dzięki licznym telefonom, sięgającym każdej granicy Polski, znalazł się i dom zastępczy dla Ciebie. Miało być tylko na trochę, na czas co prawda nieokreślony, aż wszystko się uspokoi. Ciocia przyjęła Cię bardzo dobrze. Ciocia a raczej siostra babci od strony mamy. W ten sposób rodzina podzieliła się jeszcze bardziej. Ojciec został w Toruniu, mama we Wrocławiu, ty zaś trafiłaś na samo południe, na Polanę Słodyczkową. Do szkoły podstawowej i gimnazjum chodziłaś do Zakopanego. Od domu cioci były to prawie 4 kilometry, które maszerowałaś codziennie, odpłacając tym za poczucie bezpieczeństwa i dane słowo, że nikt nie zdoła Cię tu skrzywdzić.

Znalazł Cię w Zakopanem. Jak?  Wciąż dzwoniłaś do Krzyśka, włączała się tylko poczta głosowa. Numer policji. Zieloną słuchawkę wcisnęłaś wraz z pierwszym hukiem w drzwi łazienki. Jąkając się, prawie płacząc, szeptem podałaś adres. Sytuacji nie potrafiłaś wyjaśnić, ale każdy kolejny huk w drzwi powodował, że krzyczałaś i oni po drugiej stronie słuchawki słyszeli wszystko. Jednostka ruszyła. Za późno, żeby nie oberwać. 
Drzwi łazienki nie wytrzymały w końcu. Stanął w nich dokładnie taki jak go zapamiętałaś. Pijany. Właściwie tylko po tym go poznałaś. I nie wyglądał jak twój ojciec, ale jak dziadek, ze zniszczoną, pooraną zmarszczkami twarzą. Uśmiechał się głupkowato, nie robiąc ani kroku w twoim kierunku. Dlaczego tak stał, nic nie mówiąc, nie krzycząc? Dlaczego nie krzyczał, nie awanturował się, nie wyzywał i nie bił? Stał w drzwiach łazienki, a ty dziwiłaś się, że jest w stanie utrzymać się jeszcze na nogach, bo odór alkoholu zmieszanego z odorem potu uderzał w Ciebie z takiej odległości.
- W końcu Cię znalazłem – mruknął w końcu – porozmawiajmy.
Zbaraniałaś. A on odwrócił się i ruszył chwiejnym krokiem w kierunku salonu. Rozgościł się tam, ale poczekał aż ty wejdziesz. Nie miałaś szans uciekać. Szłaś na drżących nogach, modląc się o interwencję policji.
- No, opowiadaj – wybełkotał.
- Co opowiadaj? – warknęłaś bez zająknięcia, tylko po to, żeby nie pokazać jak bardzo się boisz.
- Ładnie to tak tatusia zostawić? Ładnie się nie odzywać całe lata? Gdzie się podziewa ta kurwa? Ponoć miała tu dzisiaj być.
- Kto?
- Matka twoja, kurwa jego mać.
- Nie mów tak o niej – chociaż powiedziałaś to cichutko, wściekłość błysnęła mu w oczach.
- Pyskata jak mamusia – uśmiechnął się – Jak cię chlasnę to się zamkniesz raz na zawsze.
- Nie boję się – bałaś się cholernie i było Ci strasznie niedobrze. Gdzie podziewała się policja?
- Ooo! Twoja święta mamuśka też tak mówiła – zaśmiał się głośno – I co? Przy pierwszej lepszej okazji zwiała na drugi koniec Polski. Tchórze pierdolone. Ale chociaż ładna jesteś.
- Jak mnie znalazłeś?
- Ten twój kochany mnie zaprosił. To miała być taka zaręczynowa ‘niespodzianka’, hm? Chyba mu trochę nie wyszła. Pojechał po mnie na dworzec. 
- Ty...
- Uważaj na słowa, ja się z Tobą cackał nie będę. Widać, że ojca nie miałaś. A ta kurwa Cię tak wychowała...
Rzuciłaś w niego brązowym słoniem z ceramiki, który roztrzaskał się w drobny mak na jego ramieniu. Skoczyłaś ku drzwiom, ale on rzucił się na Ciebie z łapami i szamotaliście się przez chwilę, a obrywałaś regularnie w twarz i dekolt. W końcu chwycił w dłoń twoją szczękę i stwierdził, że nie wiesz z kim zadarłaś. 
Policja przyjechała za późno, żeby zapobiec tragedii, ale w porę, żeby złapać ojca. 
Zgwałcona, z rozciętą twarzą, leżałaś w odłamkach szkła z rozbitego stolika na kawę.

***
I tak, fabuła typowa dla mnie, bo to już kolejna tragedia w historii, którą piszę. Wszystko jest przewidywalne, dosyć proste i naprawdę banalnie pisane, to przez brak formy i trochę brak mózgu :)
Pozdrawiam♥