sobota, 26 lipca 2014

ROZDZIAŁ XI

„Przyzwyczaili się. Popłakali a potem się przyzwyczaili. 
Człowiek jest podły i do wszystkiego się przyzwyczaja. ” 
— Fiodor Dostojewski "Zbrodnia i kara"

Czyli może nie jesteście normalni. Publiczność zbiera się nie zobaczywszy przedstawienia. 
- Więc... przyjechałaś sprzedać mieszkanie – mówi w końcu.
- Rzeczywiście przyjechałam z takim zamiarem – potwierdzasz, ocierając oczy nadgarstkiem – Jestem tu od tygodnia. 
- Mogłaś zadzwonić – sugeruje, zdejmując buty. Mało romantyczna sceneria.
- Przyjechałbyś wcześniej – wzruszasz ramionami – Musiałeś się w spokoju przygotować do zawodów. Skoki są dla Ciebie wszystkim. Wiemy to od dawna.
- Kiedy wyjeżdżasz? 
- Nie wyjeżdżam – tak się szybko podejmuje decyzje.
- Zostajesz? 
- I nie chcę sprzedać mieszkania. Jeszcze nie teraz.
- A Mikołaj? – urwiesz Milenie łeb. To też szybka decyzja.
- Mikołaj przychodzi do grzecznych dzieci w nocy z 5 na 6 grudnia – patrzy na Ciebie, nic nie rozumiejąc. Zauważa te same blizny, które widziane po raz ostatni były jeszcze brzydkie, bezkształtne i pokryte szwami. Teraz są inne. Podkreślają to wszystko co przeszłaś. Przerażają go, ale po chwili uśmiecha się delikatnie.
- To miło z Twojej strony, że przyjechałaś.
- Cieszę się, że tak to odbierasz. 
- Wiesz, że nie będzie jak wcześniej.
- Niczego nie oczekuję – odpowiadasz natychmiast, mocno gestykulując - Nie utrzymywałam kontaktu, nie potrafiłam. A teraz wróciłam i nie wiem co zrobię.
- Ja wiem – podchodzi, spoglądając na Twoje czoło, rany, a raczej blizny, które już nie bolą – Być może jeszcze kiedyś zasłużymy na swoje zaufanie, Lili.
Dojrzał.
I przestał wierzyć w bajki. 
- Wywaliłam twoje wiewiórki przez okno – wyznajesz skruszona, a on uśmiecha się, twierdząc, że czekał na to całe życie. 
To nawet nie początek. Nie mówisz mu o pustych kartkach, o podejrzeniach, które padają na Milenę, ani o tym co planujesz. On nie mówi Ci jak bardzo jest zmęczony, jak zrezygnowany i jak nic mu się nie układa. Rozmawiacie o wiewiórkach i drewnianych talerzach, o wszystkim, co bezpośrednio was nie dotyczy. I tak jest dobrze.

Powiedziała, że ją zraniłeś tak bardzo,
Że prawie zwariowała.
A teraz mówi, że wie
Że nie jesteś z tych, którzy lubią ranić.

The Beatles~ She Loves You (tłum.)

Robisz to, co obiecałaś, że będziesz robiła. Uzbrojona w szczotkę wymiatasz na strychu przedstawicieli najliczniejszego rzędu pajęczaków.
- Już stąd widzę koniec – mówisz, kiedy udaje Ci się zrobić prawie watę pajęczynową na włóknach szczotki. Krzysiek patrzy na to wszystko z niejakim strachem, a to przecież ty powinnaś tak na to patrzeć. W końcu boisz się pająków. Zapominasz czy to amok związany po części z jego obecnością?
- Lili, daj to – mówi w końcu, przejmując kij od szczotki, którym wywijasz na wszystkie strony, co wiąże się z zagrożeniem nie tylko zdrowia, ale i jego życia – Bądź tak dobra i zrób herbaty.
-Anielka, chcesz herbaty?
To chyba twoje miejsce. 
Wasze mieszkanie to tylko pewien przystanek w drodze do dojrzałości. Dopiero kiedy straciłaś wszystko, potrafisz wskazać, gdzie czułaś się naprawdę bezpieczna, potrzebna i kochana. TU. W domu Anieli, który chronił twoje dziecięce marzenia i wyobrażenia o idealnym świecie, istniejącym na zewnątrz, a który w rzeczywistości okazał się mniej idealny niż Ci to obiecywano. 
Pająki wyglądają na uprzątnięte, kiedy wracasz na górę z herbatą. 
- Trzeba tu jeszcze sporo zrobić, prawda? – pytasz, podając Krzyśkowi kubek. Ten kiwa tylko głową, rozglądając się po pokoju.
- Z zewnątrz jest już ocieplone, ale to jednak strych. Wypadałoby jeszcze sporo podziałać, żeby dało się mieszkać. Przede wszystkim ściany, sufit. Potem meble, dodatkowe wyposażenie. Gdyby były na to środki, dałoby się to szybko ogarnąć. Ale skąd Aniela weźmie tyle pieniędzy?
- Ile?
- Co ile? – pyta zaskoczony.
- Pieniędzy. Ile? Tak orientacyjnie.
- Czy ja wiem? – mruczy, szukając w twoich oczach odpowiedzi na pytanie, które zaczyna go dręczyć, a mianowicie ‘co planujesz?’ – Będzie kilka, kilkanaście tysięcy jak chciałoby się to zrobić na super.
Zadajesz sobie pytanie, czy jesteś na tyle odważna, żeby zaryzykować.
- Jak bardzo uśmiecha Ci się szorowanie podłóg?
Krzyś co prawda się uśmiecha, ale szorowanie podłóg zdaje się go absolutnie nie porywać. A jednak podejmuje się tej jakże niewdzięcznej czynności i co więcej, wykonuje ją z zapałem, jakiego się po nim nie spodziewałaś. 
Robi to ze względu na Ciebie?
Jeśli tak, chwała mu za to.
Dołączasz po kilku minutach i pracujecie ramię w ramię.
Czy tak mogłoby być zawsze?
Kiedyś tak było.
- Nie powinieneś trenować? Albo posiedzieć w domu? Pobiegać?
- Pobiegałem. Z pająkiem. Ganiałem się z takim jednym jak poszłaś po herbatę. Grzesiek też miał z Kubą przybyć i coś tu chociaż pchnąć, ale jak widać...
- Dajcie spokój, przecież to się będzie ciągnąć miesiącami. Pomożecie w maju, w czerwcu, na pewno nie w sezonie. Zmiataj. To znaczy przestań zmiatać i zmiataj do domu. Zmęczony jesteś, proszę, idź już, zobaczymy się niedługo – podajesz mu czapkę, a on wkłada ją niechętnie. Nie tęskniłaś za tym? Za sytuacjami takimi jak ta, kiedy z miną obrażonego dzieciaka robił to, o co prosiłaś. Za jego specyficznym poczuciem humoru i humorami, z którymi starał się nie obnosić. Za nim samym. 
Tęskniłaś.
- Wymiana listew – mówi nieoczekiwanie.
- Słucham?
- Trzeba oderwać stare listwy – tłumaczy – Ale to już jutro. Odpoczywaj, Lili. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Nie tkniesz już tych listew? – upewnia się.
- Nie – uśmiechasz się. Nie rozumiesz jak mogliście to wszystko zepsuć. 
Wiesz, że już nigdy nie zrozumiesz.

***
Za poślizg przepraszam już jako pełnoprawna studentka fizjoterapii :D
Brak mobilizacji do pisania, mimo zapasu rozdziałowego i opowiadaniowego.
Pozdrawiam ♥

sobota, 5 lipca 2014

ROZDZIAŁ X

“Już zbyt wiele się stało, co się stać nie miało, 
a to co miało nadejść, nie nadeszło.”
— Wisława Szymborska "Koniec wieku"

- To absurd – słyszysz tylko. Grzesiek kręci głową, nie mogąc zaakceptować tego, co słyszy. 
- Być może – odpowiadasz – Ale czy istnieje inne wytłumaczenie?
- Musi być inne wytłumaczenie! – warczy, uderzając pięścią w stół. 
- Nie oczekuję od Ciebie, że od razu mi uwierzysz. Masz podstawy, żeby twierdzić, że kłamię. Ale to nie ja nazwałam problem po imieniu.
- To nielogiczne!
- Miała swoje powody. Tylko ona wiedziała o ojcu. A ja bardzo krytykowałam fakt, że uciekła. Już wtedy nas zawiodła. 
- A potem ty zrobiłaś to samo – boli jak mało kiedy.
- Nie z własnego wyboru.
- Ale nie wróciłaś, kiedy miałaś możliwość.
- Właśnie jestem. Wcześniej nie byłam w stanie wrócić. 
- Byłaś – mówi zdecydowanie Grzesiek, po czym dodaje – Tak słyszałem.
- Moment – mówisz i jak na zawołanie spoglądacie w stronę korytarza. Wychodzisz i wracasz z zaklejoną kopertą – Poznajesz? 
- List.
- Przekazany list. Od Krzysia. 
- Otwierałaś? – pyta skoczek, chociaż widzi, że nie. Otwierasz więc. Uśmiechasz się rozczulona, unosisz wzrok, spoglądając w sufit i zaciskasz usta w wąską linię, starając się nie płakać. Podajesz kopertę zatroskanemu Grzegorzowi. 

***
Mikołaj odbiera telefon za trzecim razem. Słyszysz jak prosi kogoś o zajęcie jego miejsca, twierdząc jednocześnie, że dostał bardzo ważny telefon. Przez chwilę krzyczy na Ciebie, nie zadając pytań. Potem tylko warczy, w końcu jednak udaje mu się opanować emocje. Przeprasza, prosi, wreszcie pozwala dojść Ci do głosu. Pojawia się pytanie, którego nie chciałaś usłyszeć:
- Gdzie jesteś?
- W domu.
- Twój dom jest we Wroc...
- Nie potrafię Ci tego wyjaśnić. Chciałam w to wierzyć, ale tak nie jest.
Milczy dłuższą chwilę, próbuje zapanować nad głosem, kiedy się w końcu odzywa jest tak samo oschły jak na samym początku znajomości. To nie wróży niczego dobrego.
- Zawsze chciałaś, żeby ktoś o Ciebie walczył, załatwione – koniec połączenia. 
Chyba znowu powinnaś zacząć się bać. 
Wrzucasz do kosza pomięte puste kartki, które rzekomo wysłał Ci Miętus. Kuba powinien wrócić kilka minut temu, ale to normalne w przypadku każdego ze skoczków. Zawsze się spóźniają. Gdyby mogli udowadniać swój talent ilością oddawanych skoków, zapewne do domu wracaliby po tygodniu siedzenia na skoczni.
W końcu dostajesz telefon, potem dzwonek do drzwi na potwierdzenie, że to ciągle Kuba. Wreszcie pojawia się w drzwiach – jak prawdziwy skoczek – nieco zdyszany po przebieżce przez pół Zakopanego w półmetrowych zaspach. Strąca z kaptura śnieg, który po spotkaniu z podłogą tworzy sporą kałużę.
- Jak było?
- Ciężko. Był Grzesiek...
- ...bo go na treningu żaden oscypek nie widział...
- ...dzwoniłam do Mikołaja. 
- Wracasz do Wrocławia?
- Kuba!
- Daj walizkę. Aniela pewnie czeka z kolacją. Założę się, że umierasz z głodu – mówi starszy Kot, usiłując ukryć rozczarowanie. Nie kiwasz głową. Wyciągasz walizkę na korytarz, zabierasz telefon i zamykasz za sobą drzwi. 

"Uważnie badasz palcami swoje policzki
I postanawiasz nagle nie robić od dziś makijażu 
Być może płaczesz wtedy patrząc martwo
Na białą flagę swojej twarzy"

SDM~ Dzień kapitulacji

Po tygodniu masz dosyć obaw przed przyjazdem Mikołaja. Codziennie rozmawiasz z rodzicami. Wysyłasz Gosi jedną z wiewiórek, zastanawiając się jak jej brak wytłumaczysz Krzyśkowi, kiedy zapyta. Bo tak naprawdę czekasz tylko na jego powrót. 
To ten dzień powrotu. 
A Ty nie jesteś na neutralnym gruncie. Miejsce, które wybrałaś na pierwsze spotkanie nie jest Ci przychylne tak bardzo jak jemu. Atmosfera jest w porządku, pijesz już trzecią herbatę z rzędu i zastanawiasz się czy grzecznie będzie wyjść w tym momencie do toalety. Odpowiadasz na każde zadane pytanie. Przyjmują Cię dobrze. Jak własną córkę. Przecież miałaś nią być. 
- Kochanie, powiedz nam jeszcze o tym... Marianie? – zastanawia się pani Janina
- Michale? – podpowiada pan Jan
- Mikołaju – kiwasz głową. Czyli im Milena też opowiadała głupoty – Sporo mi pomógł we Wrocławiu. Dzięki niemu znalazłam pracę. A teraz, kiedy wyjechałam...
- Masz z nim trochę problemów? 
- Trochę – uśmiechasz się – Nie mógł się z tym wszystkim pogodzić. 
- Nie on jeden – wtrąca cicho pani Janina – Bierzesz jeszcze jakieś leki?
- Uspokajające. Ale tylko zapobiegawczo. Już jest w porządku.
- To był straszny rok... Pierwsze miesiące, kiedy zabrali Cię z Krakowa. Nic nie wiedzieliśmy, niczego nie potrafili nam wyjaśnić. To nie była twoja wina. Potem o wszystkim mówiła nam Aniela, czasami Milena.
- Już jest w porządku – powtarzasz.
- Powinni już być – kiwa głową pan Jan – Całe życie spóźnieni. Nawet się rodzili spóźnieni, co za ludzie. 
Czekacie dłużej. 
I jeszcze dłużej. 
A po czwartej herbacie wychodzisz do toalety. Mniej więcej 10 minut później otwierają się drzwi, a Krzysiek wchodzi do domu jak zwykle, wciąż nie mogąc pojąć, dlaczego Grzesiek był taki zadowolony odbierając go z Zakopanego. W salonie czekają na niego przejęci rodzice. I coś ewidentnie jest nie tak.
- No słucham – wybucha w końcu starszy z braci – Co to za cyrk? Ten się cały czas cieszy, słowa nie powie. Wy jakby ksiądz po kolędzie chodził. 
- Mamy dla Ciebie niespodziankę – mówi pani Janina, wciąż poważna. 
- Nie spałem ponad 30 godzin, bo się zakopaliśmy przy wyjeździe z Austrii i trzeba się było spieszyć, żeby zdążyć dziś do Polski. Nie mam siły na niespodzianki. Jutro – faktycznie ledwo powłóczy nogami. Zrzuca z ramienia sportową torbę, szybko zarzuca kurtkę na wieszak i spogląda na nich wszystkich stojących na baczność jeszcze raz – Co jest?
- To faktycznie był średni pomysł – przyznaje Grzesiek – Dobra! Koleżanko, zbieramy się.
- Koleżanko? – powtarza cicho Krzysiek, marszcząc brwi.
- Cześć – cisza jaka zalega po tym jednym ‘cześć’ powinna się mierzyć w specjalnych jednostkach ciszy. Takiej ciszy żadne z was nie znało.
- Lili – to właściwie nawet nie szept, a poruszenie ustami, jednak doskonale słyszalne. Nie odwracasz wzroku, wstydzisz się tylko tego, że tak łatwo się wzruszasz. Co robią normalni ludzie, kiedy spotykają się po takich przejściach i takim czasie? W dodatku oszukani przez wszystko i wszystkich.
Na pewno nie milczą.

***
Do końca już tylko kawałek. A ja umieram przed rekrutacją na studia, pozbawiłam się planu B i zostaje tylko panika. Trzymajcie kciuki, ja sama zwątpiłam już we wszystko.