niedziela, 24 listopada 2013

ROZDZIAŁ I

Jesteś tylko smutną piosenką bez żadnego przekazu
O dożywotnim czekaniu na pobyt w szpitalu
A jeśli uważasz, że się mylę
To wszystko nigdy nie miało dla ciebie znaczenia

My Chemical Romance~ Disenchanted (tłum.)

To było tak naiwne. Tak proste. Tak łatwe do przewidzenia. Miał zbyt dobre serce. I chciał zrobić niespodziankę. Chciał zaprosić całą rodzinę, żeby podjąć najważniejszą decyzję w waszym życiu. Ta znajomość trwała od lat. I kłamstwo też trwało, ale jaki psychopata mógł wymyślić tak fatalny scenariusz? Takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał. Nikt, łącznie z Tobą. Prawdą jest, że całe lata na to czekałaś. Widziałaś, że w końcu przyjdzie taki dzień, kiedy coś w twoim życiu naprawdę się zmieni. I doczekałaś się, ale oczekiwałaś czegoś pozytywnego. Czegoś, co on planował, a co w rezultacie dziwnych, zaskakujących wydarzeń nigdy miało nie dojść do skutku.
W zasadzie nie było to kłamstwo, a zwyczajne niedomówienie. Pytania o ojca zawsze ignorowałaś i prosiłaś o zmianę tematu. On nigdy nie zmuszał do mówienia o sprawach, które były niewygodne. Temat ojca niewątpliwie był jedną z tych spraw.
- Zarezerwowałem stolik na dzisiejszy wieczór – podniosłaś głowę z poduszki, (bo właśnie w ten sposób zamierzałaś spędzić tę sobotę), napotykając roześmiane spojrzenie najbardziej uroczego faceta na świecie.
- Odwołaj – zawyrokowałaś, ponownie układając się przed laptopem.
- Nie mogę – mruknął tajemniczo
- Przełóż na jutro – odpowiedziałaś rozbawiona jego nieporadnością
- Powiedziałem, że nie mogę. To musi być dziś.
- A co takiego szczególnego jest DZIŚ? – przewróciłaś oczami
- Sobota
- Więc to nie rocznica. Poznaliśmy się we wtorek, pierwszy raz umówiliśmy w czwartek...
- Stop, stop – roześmiał się, już zupełnie wyluzowany – Chciałbym, żebyśmy poszli dziś.
- Poważnie, co takiego jest dziś, co nie mogłoby być jutro?
- Sobota – powtórzył
- Obiecaj mi coś.
- Co tylko chcesz
- To nie odbije się na mojej psychice dziś, w ciągu przyszłego roku ani następnych dziesięciu.
- Co ty masz dziś więcej do roboty?
- Serial. Myślałam, że obejrzę.
- Serial – przewrócił oczami – Jeśli dziś wieczorem pójdziemy do tej restauracyjki to ten serial będziesz sobie mogła przez resztę życia oglądać. Z małymi przerwami.
- Na co?
- Na mnie.
- Zobaczymy.
Mniej więcej wtedy, kiedy on wyszedł, ty wpadłaś na wspaniały pomysł. Milena musiała coś wiedzieć na ten temat. Kto jak kto, ale ona musiała. Była w końcu jego kuzynką. Twoją przyjaciółką, a właściwie waszą. I wiedziała o wszystkim, co się działo w tej części świata.
- Powiedz
- Nie mogę, naprawdę. Obiecałam to Krzysiowi.
- Milena, ja się domyślam. Powiedz tylko, czy to prawda.
- ...
- PRAWDA?
- ...
- Milenka.... Boże, prawda! Dlaczego nic nie mówisz?!
- Czekam.
- Na co? Pogratuluj mi chociaż. Pogratuluj!
Coś dziwnego stało się w jednej chwili. Telefon wypadł Ci z ręki, ale to był odruch bezwarunkowy. Drzwi wejściowe zgrzytnęły, chrupnęły i głucho uderzyły o ścianę. Przestałaś oddychać tylko dlatego, że na chwilę straciłaś zdolność racjonalnego myślenia. Ale było cicho. Nikt się nie ruszał, nikt nie hałasował. Byłaś pewna jednego, to nie Krzysiek wrócił. Podniosłaś telefon z ziemi, pożegnałaś się szybko z Mileną i wyjrzałaś z pokoju. Ruszyłaś powoli w stronę hallu. Nikogo nie było. Dziwne, ale naprawdę w mieszkaniu nie było nikogo oprócz Ciebie, a jeśli ktoś był... zwiałaś do łazienki. Natychmiast zaczęłaś wydzwaniać do Krzyśka. Nie odbierał. Jakiś cholerny zastój. Z pewnością prowadził. Nasłuchiwałaś kroków w przedpokoju z nadzieją, że tylko to sobie wyobraziłaś, a jeżeli to prawda, żeby było to tylko włamanie. Mogliby zabrać wszystkie drogocenne przedmioty, a Ciebie zostawić w spokoju.
- Lili – szorstki, ale rozbawiony głos. Jak z koszmaru – Lili, wiem, że tu jesteś.
Ktoś był w przedpokoju, przechadzał się pod drzwiami łazienki i bębnił w nie zapamiętale palcami. Siedziałaś za wanną z zamkniętymi oczami, modląc się w myślach, żeby to się skończyło. Nie znałaś tego głosu, nie znałaś jego właściciela, ale on najwyraźniej znał Ciebie.
- Kochanie, pamiętasz co się stało 18 lat temu?
Pamiętałaś.

***
Słabo, słabo, bo chyba wypadłam z formy. 
Pozdrawiam!

niedziela, 17 listopada 2013

Prolog

Zastanawiałaś się kiedyś nad istotą śmierci?
Nie lubisz o niej słyszeć ani mówić, prawda?
Ale powiedz szczerze...
Zastanawiałaś się?
Więc jaka jest?
Czy przyjemna? Oo, na pewno przyjemna.
I na pewno nie masz czasu na delektowanie się tą przemijającą zagładą.
Bo wszystko ma swój koniec, nawet tak paradoksalne umieranie.
Jest taka sprawiedliwość na tym świecie, że każdy może umrzeć.
Czasami ta decyzja leży w jego własnym zakresie, czasami w woli czasu.
Nie ma recepty na umieranie.
Po skoku z piątego piętra możesz fartem przeżyć.
Skacząc dla zabawy, bez zamiaru umierania, możesz zginąć. 
Nie ma recepty na życie, więc siłą rzeczy na umieranie też nie ma.
A jednak wydaje mi się, że znalazłam taką receptę.
Składa się z samych słów.
Słowa bolą.
Śmierć jest ucieczką od bólu, wiesz?
Słyszałaś kiedyś umierającą istotę? Kiedy wyje, charczy, walczy...
Wie, że umiera. 
Boi się śmierci.
Czuje ją instynktownie.
Wczoraj widziałam umierające zwierzę.
Nie umierało ze starości, ani z wycieńczenia.
Umierało z wyboru, którego dokonał człowiek.
I wiesz co?
W tamtym momencie chciałam być tym umierającym zwierzęciem.
Płakałam, ale niezbyt długo.
Jest taka sprawiedliwość na tym świecie, że w końcu umiera każdy.
A śmierć przychodzi prędzej czy później.
Pociesza mnie myśl, że to stworzenie już nigdy nie będzie musiało cierpieć.
Zupełnie jak ja.
***
Jestem piękna.
Nawet pomimo blizny, ciągnącej się przez czoło i pół nosa, przecinającej czoło na pół pod pewnym kątem, który jest nie więcej niż ciekawy.
Jestem piękna, dlatego, że potrafię doceniać wszystko, co zostało mi dane. 
Jest tego naprawdę niewiele. 
Mojego piękna nie przyćmiewają wystające żebra – wystają, ponieważ jestem chuda. Jestem piękna, gdy patrzę w lustro. Mam ładne oczy.
Gdyby nie fioletowe sińce wokół nich, powiedziałabym, że są piękne. Tymczasem są jedynie ładne.
W lustro nieczęsto patrzę – jestem na tyle piękna, żeby radzić sobie bez niego. 
Piękne kobiety nie potrzebują nic poprawiać, gdy wszystko jest doskonale.
Jestem jedną z tych kobiet, ale nie ubieram się przesadnie elegancko. 
Zakładam znoszone dżinsy, żółty podkoszulek i adidasy. Nie są to oczywiście firmówki, tylko jakaś podróba, ale trzymają się nadzwyczaj długo. Zupełnie jak ja.
Jestem piękna, na swój sposób. 
Mam piękny charakter. 
Jestem skromna. 
Mam w miarę dobry wzrok.
Szkoda, że nikt już tak nie patrzy.
I jestem zdesperowana.
Zdesperowana, bo chcę umrzeć. 
Nie pytaj dlaczego.
Po prostu słuchaj.

***
Trzeba ratować biznes, tak? A do sezonu mniej niż tydzień, więc wrzucam prolog, przesadzony jak zawsze. Zapraszam do czytania, bywania tu co tydzień w niedzielę, mam nadzieję, że jeszcze ktoś pamięta :)
Pozdrawiam!
Niech ten sezon będzie tak wspaniały jak sobie wszyscy tego życzymy!